Ostatnio pokazałem, że przedwojenne dokumenty różniły się od dzisiejszych. Co więcej ich historyczny charakter motywował do myślenia o losach ich dawnych właścicieli. Dziś kontynuujemy ten wątek - zajmiemy się zaświadczeniem, które musiał uzyskać każdy kandydat na kierowcę.
Zacznijmy od warunków jakie stawiano człowiekowi, jeśli zechciał zostać automobilistą z prawdziwego zdarzenia. Po pierwsze musiał być mężczyzną (ten kontrowersyjny przepis zmienił się dopiero w latach `30, gdy także kobiety mogły stawać się kierowcami). Po drugie koniecznym było ukończenie 18 lat i… to właściwie tyle. Osiemnastoletni mężczyzna mógł przystępować do kursu. Warto nadmienić, że chodziło oczywiście tylko o prawa jazdy dotyczące kierowania pojazdami o prędkościach przekraczających 10 km/h…
Raczej dla zamożnych
Formalne warunki były dość jednoznaczne. Często jednak przeszkodą okazywały się pieniądze. Automobilizm był dostępny raczej dla ludzi zamożnych. Nie tylko z powodu cen samochodów, ale także samych kursów. Posiadanie uprawnień, jak również własnego pojazdu, wiązało się jednak z tak dużym prestiżem, że w rzeczywistości kandydatów było sporo. Uzyskanie odpowiedniego dokumentu nie miał być jednak proste. Po pierwsze kursy organizowało głównie przez wojsko czy instytucje państwowe, więc ich dostępność była ograniczona, przynajmniej do momentu zniesienia tego monopolu i tworzenia się szkół prywatnych. Po drugie natomiast, szkolenie trwało całe trzy miesiące, a dyplom jego ukończenia udawało się zaledwie uzyskać około 25% kursantów, z czego tylko dwie trzecie z sukcesem zdawało egzamin państwowy. Było więc znacznie trudniej niż dziś!
Nie tylko statystyka
Spójrzmy jeszcze na sam egzamin. Dziś, w uproszczeniu, to “teoria”, “górka” i jazda po mieście. Kiedyś nie było tak łatwo. Kursant oczywiście musiał znać przepisy ruchu drogowego i umieć nazwać części samochodu, ale to nie wszystko! Trzymiesięczny kurs obejmował także zajęcia praktyczne w garażu - wymiana koła, standardowe prace serwisowe. Warto byłoby się zastanowić nad tym elementem szkolenia. Dziś wprawdzie silniki aut są tak zabudowane, żeby kierowca nawet z wymianą żarówki musiał udać się do serwisu, ale mimo to dobrze by było, gdyby jednak znał pojazd, którym się porusza, a od którego zależy bezpieczeństwo jego i innych użytkowników drogi. Po pozytywnym ukończeniu kursu, kandydat otrzymywał zaświadczenie z ocenami z każdego elementu szkolenia i informacją o przedstawieniu go do egzaminu państwowego. Dziś takie dyplomy są produkowane masowo. Kiedyś były to prawdziwe dzieła sztuki!
Jako dowód załączam zaświadczenie pana Władysława Bukały ze szkoły kierowców Zenona Józefowicza w Krakowie. Prawda, że piękne?