Propozycja posłanki Elżbiety Stępień dotycząca uproszczenia oznakowania poziomego polskich dróg, nie znalazła uznania w Ministerstwie Infrastruktury i Budownictwa. Według resortu nie ma sensu zastępować linii podwójnej pojedynczą.
Na początku kwietnia posłanka Elżbieta Stępień (Nowoczesna) złożyła interpelację "w sprawie uproszczenia oznakowania poziomego stosowanego w celu oddzielania ruchu pojazdów". W treści swojego pisma wskazała, że w innych państwach, w tym także u naszych południowych sąsiadów – Czechów, dla oddzielenia ruchu pojazdów, które jadą w przeciwnych kierunkach, stosuje się linię ciągłą pojedynczą. Zarówno Czesi, jak i jeżdżący po tamtych drogach Polacy nie mają – jak napisała w interpelacji posłanka – problemów z interpretacją takiego oznakowania. Ponadto taki sposób malowania jezdni pozwala zaoszczędzić sporo pieniędzy wydawanych na farbę.
Zgodnie z szacunkami posłanki Elżbiety Stępień, oszczędności gmin, powiatów i instytucji utrzymywanych z budżetu państwa, mogłyby być „milionowe”, a bezpieczeństwo na drogach nie pogorszyłoby się, gdyby zamiast znaku P-4, malować na jezdniach po prostu ciągłą, pojedynczą linię.
Dziennikarze Wirtualnej Polski zauważają, że farba potrzebna do namalowania kilometra pojedynczej linii ciągłej o szerokości 12 centymetrów kosztuje 1,1 tys. zł (powierzchnia 120 metrów kwadratowych).
Niedawno pojawiła się odpowiedź sygnowana przez podsekretarza stanu w Ministerstwie Infrastruktury i Budownictwa – Jerzego Szmita. Na pytanie „Jakie działania zamierza Pan podjąć, by w Polsce – podobnie jak w wielu innych krajach – stosowano jedną linię ciągłą oddzielającą jezdnię również w przypadku separacji ruchu pojazdów poruszających się w ruchu przeciwnym?” odpowiedział, że nie widzi uzasadnienia dla takich działań.
Powołując się na analizę, którą przeprowadzono z uwzględnieniem „opinii podmiotów zajmujących się badaniami z zakresu ruchu drogowego oraz jego bezpieczeństwa” Ministerstwo zauważa, że podwójna linia ciągła jest lepiej widoczna niż pojedyncza. Ponadto w miejscach, gdzie na jezdni jest niesymetryczna liczba pasów przeznaczonych do ruchu w różnych kierunkach, linia pojedyncza może prowadzić do pomyłek. Dwie linie ciągłe poprowadzone obok siebie to tak naprawdę pasmo o szerokości 36 centymetrów, optycznie rozdzielające przeciwne strumienie ruchu. Resort zauważa też, że podwójne linie ciągłe płynnie przechodzą w obramowanie powierzchni wyłączonych z ruchu (znak P-21) i ich stosowanie pozwala zachować „płynność krawędzi oznakowania poziomego”.
Minister Szmit dodał też, że w jego ocenie zastosowanie linii podwójnej ciągłej jest lepsze niż pojedynczej, bo – jak stwierdził – „przekazuje kierującym dodatkowo informację, że jej przekroczenie skutkuje wjazdem na pas do ruchu prowadzący w kierunku przeciwnym”, a nie tylko zabrania przejeżdżania przez nią. Poza tym „podwójna ciągła” jest nie tylko w Polsce, ale też w Szwecji, Danii, czy Wielkiej Brytanii.
Upadł również argument dotyczący ewentualnych oszczędności. Zamiast podwójnej, trzeba by malować grubszą pojedynczą (o czym mówi ustęp 10 w rozdziale II załącznika nr 2 do Konwencji o znakach i sygnałach drogowych sporządzonej w Wiedniu w dniu 8 listopada 1968r.). Czyli oszczędność na farbie byłaby zdaniem resortu znikoma. Nie mówiąc już o tym, że nie wiadomo ile tak naprawdę jest w Polsce wszystkich dróg publicznych, na których jest wymalowana linia P-4.
Jeżdżąc po europejskich trasach, trudno oprzeć się wrażeniu jakie odnosi się wracając do Polski, że nasze oznakowanie poziome jest czytelniejsze niż w innych krajach. A jaka jest Twoja opinia? Czy „podwójna ciągła” wpływa na bezpieczeństwo na polskich drogach? Czy jej stosowanie ma sens? Skomentuj artykuł