Z zainteresowaniem, ale jednocześnie pewnym zdziwieniem przeczytałem uwagi p. Jana Zasela, odnoszące się do mojej propozycji objęcia tzw. badaniami psychofizycznymi wszystkich kierowców, a nie tylko zawodowych.
Janek Zasel, którego zresztą bardzo cenię, szanuję, lubię, znam osobiście i z którym utrzymuję sympatyczny kontakt, sugeruje, by mój pomysł „odłożyć”, albowiem badania psychologiczne kierowców nie pozwalają na określenie osobowości kandydata na kierowcę, a zatem i prawdopodobieństwa spowodowania przez niego wypadku.
Jest tu jednak pewne zaprzeczenie. Skoro badania te, zdaniem J. Zasela tak niewiele dają, to po co poddawani są im kierowcy zawodowi?
Wiem z własnego doświadczenia, bo dane mi było kierować bardzo różnymi pojazdami, w tym wielkimi ciężarówkami, autobusami, karetkami pogotowia jako pojazdami uprzywilejowanymi, że w gruncie rzeczy istota zagrożenia nie sprowadza się do tego, jakim pojazdem jedziemy, tylko do tego, co potrafimy, jakie mamy umiejętności i predyspozycje.
Niejednokrotnie o wiele większe szkody powoduje tzw. amator kierujący małym samochodem osobowym, który wjeżdża na chodnik, na przystanek autobusowy i zabija kilka osób, niż zawodowiec. Wystarczy zresztą popatrzeć na statystyki wypadkowe i porównać je z liczbą pojazdów w określonych grupach.
Dokonując takiej analizy łatwo zauważymy, że np. kierowcy TIR-ów powodują dwukrotnie mniej wypadków, niż kierowcy samochodów osobowych, prawie trzykrotnie mniej, niż motocykliści i rowerzyści!
Warto też spojrzeć na proporcje wśród kierujących – w naszym kraju mamy nieco ponad 2 miliony kierowców zawodowych i prawie 21 milionów kierowców - amatorów. Prawdopodobieństwo, że staniemy się ofiarą kierowcy niezawodowego jest zatem 10-krotnie wyższe!
Ja wcale nie twierdzę, że tzw. badania psychotechniczne, zwłaszcza w obecnym wydaniu, są doskonałe. Postulowałem wielokrotnie, by odbywały się one również z wykorzystaniem symulatorów jazdy, prezentujących badanym różne zagrożenia i nietypowe sytuacje, co pozwoliłoby ocenić sposób reagowania w ekstremalnych i stresowych sytuacjach.
Niemniej jednak „psychotechnika” pozwala określić czas reakcji, koordynację psychoruchową, zdolność oceny odległości, widzenie w ciemnościach, wrażliwość na oślepianie itd.
Właściwie badanie te nie powinny by nazywane psychologicznymi, lecz „predyspozycyjnymi”.
Proszę zwrócić uwagę, że w przypadku tzw. amatorów nikt nie określa, czy ich czas reakcji mieści się w normie, jak widzą w ciemności, czy potrafią właściwie oceniać odległość. A to jest przecież podstawa, elementarz!
Takich predyspozycji nie ocenia też rutynowe badanie lekarskie, obowiązujące wszystkich kandydatów na kierowców, które notabene jest często zwykłą formalnością. Oznacza to, że do kierowania samochodem może zostać dopuszczony człowiek , który ma bardzo kiepski czas reakcji, zaburzenia koordynacji, jest podatny na oślepianie! Na pewno nie wykryje tego egzaminator podczas egzaminu.
To wychodzi dopiero w praktyce. Kiedy widzę, jak osoba prowadząca małe autko mocuje się z kierownicą, 15 razy przymierza się, by wjechać tam, gdzie ja bym wjechał dużą ciężarówką, to rodzi się naturalne pytanie: czy ta osoba ma predyspozycje do kierowania pojazdem?
Jeżeli na widok karetki na sygnałach samochód jadący przed nią gwałtownie hamuje, zamiast zjechać, usunąć się z drogi, to też rodzi się pytanie, czy osoba kierująca tym samochodem ma odpowiednie predyspozycje?
Jeśli ktoś wjeżdża na przejazd kolejowy i „nie zauważa” pociągu, jeśli ktoś inny widząc, że przed przejściem zatrzymały się samochody kontynuuje beztrosko jazdę i dziwi się, że zabił pieszego, to też trzeba zadać sobie pytanie, czy tacy kierowcy kiedykolwiek powinni otrzymać prawo jazdy!
I nie przekona mnie tu, Panie Janku, żaden zachodni psycholog, nawet wyrywający komuś mikrofon podczas konferencji. Nawiasem mówiąc, ktoś o takim temperamencie też chyba nie powinien zasiadać za kierownicą, a tym bardziej oceniać predyspozycje kierowców.
Wielu wypadków można by uniknąć, gdyby w sposób właściwy badano i oceniano predyspozycje do kierowania pojazdem przed wydaniem prawa jazdy. Nie jest więc dobrym rozwiązaniem odkładanie tego pomysłu.
Należy natomiast zastanowić się, jakimi narzędziami te predyspozycje badać. Obecne na pewno nie są doskonałe, ale przecież w XXI wieku można stworzyć doskonałe symulatory, odwzorowujące realne sytuacje w ruchu drogowym.
To już pozwalałoby na ocenę nie tylko predyspozycji fizjologicznych, ale także w jakimś sensie osobowości, temperamentu kandydata na kierowcę.
Niechaj więc psychologowie i inni fachowcy mniej zajmują się konferencjami, na których zazwyczaj tylko dużo się gada (a i tak nic z tego nie wynika), ale biorą się do pracy, do stworzenia nowoczesnych narzędzi badawczych.
Na zakończenie jednak powiem Państwu i p. Jankowi Zaselowi, że i tak nic z tego nie wyjdzie. Nie ma więc o co się niepokoić.
Gdyby bowiem zaczęto wprowadzać takie powszechne badania, znaczna część rodzimych domorosłych „mistrzów kierownicy” musiałaby pożegnać się z prawej jazdy. Duża grupa nie byłaby też w ogóle dopuszczona do egzaminów.
I co by się wówczas stało? Lobby motoryzacyjne, sprzedawcy samochodów mieliby mniejszy zarobek. WORD-y i OSK też miałyby mniejszy zarobek. Blacharze również mniej by zarobili… Media, podlizując się swoim czytelnikom, huczałyby w obronie biednych kierowców, na których zrobiono nagonkę. Ludziom nie można przecież utrudniać życia! Każdy ma prawo jeździć samochodem. A że część tych ludzi pozabija siebie albo innych? To już inna sprawa. Komu tak naprawdę na tym zależy? Nie ma nic gorszego jak zakłamanie.