Media donoszą o kwitnącym procederze handlu punktami karnymi. W obawie przed mandatem i utratą prawa jazdy można w internecie za kilkadziesiąt złotych pozbyć się punktów "sprzedając" je za granicę.
Pomysł zbiorczo nazwano "Sprzedaj punkty karne cudzoziemcowi". W skrócie polega to na tym, że w razie otrzymania mandatu z fotoradaru, na wezwanie Inspekcji Transportu Drogowego, kierowca podaje dane kogoś z zagranicy. Za jeden punkt płaci się 20-30 złotych. Wśród najbardziej zainteresowanych "wzięciem winy na siebie" znajdują się przede wszystkim obywatele Ukrainy.
Rzeczpospolita zauważa, że namierzenie obcokrajowca może nie być proste dla polskich organów ścigania. Nie dziwi też zainteresowanie takimi usługami. W ciągu ostatniego roku m.in. za przekroczenia prędkości kierowcom odebrano 32 tys. praw jazdy.
Są też sposoby na odzyskanie uprawnień odebranych na dłużej. Na Ukrainie można zdobyć prawo jazdy za 500-800 dolarów. Po powrocie wystarczy wymienić taki dokument na polskie prawko. Mimo grożących za takie postępowanie konsekwencji (za składanie fałszywych zeznań można iść do więzienia nawet na 8 lat.), nie brakuje chętnych. Dziennikarze szacują, że dziennie na portalach o takiej tematyce rejestruje się około 800 osób!
Prawnicy stanowczo odradzają korzystanie z takich metod. Ryszard Stefański, profesor, wykładowca na Uczelni Łazarskiego przypomina, że przepisy ruchu drogowego są od tego, by ich przestrzegać, czy to się komuś podoba czy nie. Jeśli kierowca ryzykuje, to musi kalkulować, czy się to opłaci. Nadmierna prędkość należy do przyczyn najtragiczniejszych wypadków. Tak więc jeśli fotoradar stoi w miejscu uzasadnionym, kierowca, który łamie prawo, niech płacze i płaci - zaznacza prof. Stefański.