Nie będzie zarzutów dla instruktora, na którego lekcji zginął kursant przygotowujący się do egzaminu na kategorię A. Do tragedii doszło w lipcu w Warszawie.
O sprawie pisze portal tvnwarszawa.pl. Do śmiertelnego wypadku doszło wczesnym latem na jednym z warszawskich placów manewrowych. Podczas praktycznej nauki jazdy na placu kursant przewrócił się i uderzył głową w przeszkodę. Mimo, że miał kask, doznane obrażenia okazały się śmiertelne.
Przeprowadzona sekcja zwłok wykazała, że zgon 36-latka nie był naturalny. Prokuratura wszczęła śledztwo, podczas którego udało się tylko częściowo odtworzyć przebieg wydarzeń. Samego momentu tragedii nikt nie widział. Mężczyzna miał już za sobą egzamin teoretyczny, chciał jeszcze potrenować na placu przed "praktyką", wykupując dodatkowe godziny jazdy.
Instruktora nie było w bezpośredniej bliskości do miejsca wypadku. W pewnym momencie usłyszał tylko hałas silnika na wysokich obrotach i huk - relacjonował dziennikarzom portalu tvnwarszawa.pl rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie, Łukasz Łapczyński.
- W oparciu o zgromadzony w sprawie materiał dowodowy, a przede wszystkim opinię biegłego z zakresu wypadków drogowych ustalono, że mechanizm i okoliczności zdarzenia jednoznacznie wskazują, że bezpośrednią przyczyną zdarzenia drogowego było niewłaściwe zachowanie motocyklisty, to jest realizowany przez niego sposób jazdy - cytuje z Łapczyńskiego portal tvnwarszawa.pl.
Śledczy ustalili, że kursant jechał zbyt szybko. To prędkość miała sprawić, że na zakręcie mężczyzna musiał gwałtownie zahamować. Wtedy stracił równowagę i przewrócił się. Biegli nie podają dokładnej prędkości, z jaką 36-latek spadł z motocykla. Uznali jedynie, że prędkość ta była nadmierna i niedostosowana do warunków na placu.
Decyzja prokuratury nie jest prawomocna.