Ojejej, jaki trudny egzamin czyli o sztuce odmóżdżania
Od pewnego czasu obserwuję coraz bardziej zaawansowany proces, który nazwałem sobie odmóżdżaniem społeczeństwa. Ujmując rzecz bardziej naukowo, chodzi o sukcesywne pozbawianie ludzi zdolności do obiektywnego analizowania faktów, samodzielnego myślenia i o obniżanie ich poziomu erudycji i inteligencji. Czemu to służy? Odpowiedź jest prosta: znacznie łatwiej przecież sterować ciemną gawiedzią niż światłymi społecznościami, które mogłyby dostrzec, że ktoś próbuje im zrobić wodę z mózgu.
Dodam od razu - żeby nie było niejasności – to nie są zarzuty skierowane do polskiego rządu, parlamentu itd. Nie przypisywałbym im aż takich zasług. Ten proces został przygotowany gdzie indziej, w sposób profesjonalny i obejmuje cały świat. Przynajmniej ten demokratyczny (z nazwy). A w Polsce sprawdza się wręcz doskonale.
Samodzielne myślenie obywateli zastępowane jest przekazywaniem z góry zaprogramowanych wzorców: to jest dobre, a to jest niedobre, wszyscy popieramy tych, wszyscy potępiamy tamtych… Ten kraj jest wspaniały i praworządny, a tamten jest be…
Doskonałym narzędziem pozwalającym realizować politykę odmóżdżania są media i internet. Tylko wyjątkowym naiwniakom wydaje się, że to, co piszą i mówią różni redaktorzy, jest wolne od cenzury. Cenzura jest jeszcze gorsza, niż kiedyś, tyle tylko, że trochę inaczej robiona. Wystarczy zresztą spojrzeć, kim są właściciele gazet sprzedawanych w Polsce, mediów internetowych. Niewielu tu zostało polskiego…
A te różne fejsbuki? Już sama nazwa wskazuje: face-book to książka twarzy. Czyli katalog, kartoteka, rejestr. Pospólstwo z ogromną radością samo pcha się w ręce internetowej kontroli i obserwacji. Bo to takie modne, bo można pokazać fotki z wakacji w Egipcie, pochwalić się innym. Polub nas… Polub batona, który kupiłeś, polub ścierki do naczyń… A my patrzymy sobie, co lubisz, czy myślisz prawidłowo, czy też trzeba ci jeszcze zrobić dodatkowe pranie twoich szarych komórek.
Zwróćcie uwagę, Szanowni Czytelnicy, że większość tzw. newsów zaczyna się od różnych sensacyjek i afer. Tu spalił się strych, tam rozbił się autobus. Ten wziął łapówkę, tamten zdradził żonę… Jak w maglu. To też jest celowa robota, niech gawiedź się tym podnieca i pasjonuje, nie będzie myśleć o niczym innym.
Teraz nie uczy się myślenia, lecz procedur. Masz zrobić to i tamto, jeśli zaliczyłeś punkt A, przejdź do punktu B. Przepaliła się żarówka? Wezwij elektryka. Broń Boże nie próbuj wymieniać sam, bo nie masz uprawnień. Trapi cię jakiś problem? Idź do psychologa. On ci pomoże. Boli cię oko? Idź do lekarza pierwszego kontaktu i poproś o skierowanie do lekarza drugiego kontaktu. Szef ochrzanił cię za spóźnienia? Napisz na niego donos za mobbing. Słyszysz krzyk za ścianą? Z pewnością sąsiad bije żonę, donieś na niego! Skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą, a potem łyknij sobie całą garść tabletek i to ci na pewno pomoże. A przy okazji, kupując te piguły, zapłacisz za reklamy, które ci wcisnęliśmy do spranego już mózgu.
Kiedyś w szkołach uczyło się dzieci i młodzież samodzielnego myślenia, a przed uczniem, który miał ku temu wybitne zdolności, otwierały się atrakcyjne perspektywy zawodowe. Obecnie taki uczeń może mieć poważne kłopoty i staje się szkodliwy dla pozostałych, a także dla nauczycieli. Za dużo myśli, ocenia, porównuje, stawia kłopotliwe pytania. A zatem należy ciągnąć go w dół, wskazać mu właściwe miejsce w stadzie.
No, to tyle tytułem przydługiego wstępu. Był on jednak konieczny, by udowodnić postawioną na początku tezę. A teraz do rzeczy.
W ubiegłym roku wprowadzono nowe zasady egzaminu teoretycznego na prawo jazdy. Publiczną tajemnicą było, że dotychczasowy system polegał jedynie na wkuwaniu prawidłowych odpowiedzi: 274 – A, B; 275 – B, C itd. Do tego sprowadzała się też nauka w większości OSK. W niektórych ośrodkach zamiast prowadzenia wykładów wręczano kursantom powielone na ksero testy i kazano kuć na blachę.
Wszyscy byli zadowoleni, wyniki bardzo dobre, zdawalność wspaniała, natomiast znajomość Prawa o ruchu drogowym wśród młodych kierowców denna. Ale komu to przeszkadzało? I nagle nastąpił kataklizm!
Okazało się, że w Ministerstwie są nie tylko zwolennicy dalszego odmóżdżania, ale i tacy, którzy stawiają na myślenie i oczekują, że przyszły kierowca nie będzie powtarzał jak małpa A, B, C, ale także ruszy głową, okaże się zdolny do podejmowania trafnych i szybkich decyzji.
Wprowadzono zatem ograniczony do 15 sekund czas na udzielenie odpowiedzi na testowe pytania, dodano pytania filmowe, zniesiono możliwość powrotu do pytania, na które już zdający udzielił odpowiedzi. No i stała się tragedia! Okazało się, że 90% zdających odpada w przedbiegach. Za trudne!!!
Wielkie larum podnieśli nie tylko ubiegający się o prawo jazdy, ale także spora część instruktorów i właścicieli OSK. „Straszne, to jest gnębienie ludzi, to wszystko służy tylko nabijaniu kasy WORD-om!!!”
Za chwilę ten wątek ochoczo podchwyciły media, podlizując się w tandetny sposób gawiedzi. Niemal w każdym brukowcu pojawiały się tytuły: „Egzaminy zbyt trudne”, „Głupie pytania egzaminacyjne”, „Prawo jazdy tylko dla intelektualistów”…
Wyłowiono przy tym kilka istotnie głupich pytań w rodzaju: „jaka powinna być szerokość tablicy rejestracyjnej” i zaczęto bić pianę. Stworzyło to wrażenie u niezorientowanych, że wszystkie pytania są takie, że to kompletny idiotyzm. Oto, jak łatwo manipulować pospólstwem.
Powyższe histeryczne reakcje w pełni potwierdzają wskazaną na wstępie tezę, jak dalece to społeczeństwo jest już odmóżdżone. Za trudne, bo już nie da się wykuć na pamięć, za trudne, bo trzeba zacząć myśleć…!
Proszę zauważyć, że w ten sposób, zapewne nieświadomie, zdecydowana masa młodych ludzi sama potwierdza, że jest już do tego stopnia ogłupiona, iż nie jest w stanie niczego się nauczyć. Zdolna jest tylko posługiwać się procedurami A, B, C.
Mało kto, a już na pewno żaden pismak nie zwrócił uwagi na to, iż na drodze, za kierownicą pojazdu, niejednokrotnie na podjęcie decyzji mamy znacznie mniej, niż 15 sekund. Kiedy dojeżdżam do skrzyżowania, nie staję przed nim i zastanawiam się, kto tu ma pierwszeństwo. Muszę to rozpoznać w ciągu sekundy, bo od tego zależy moje dalsze postępowanie.
Kiedy zamierzam rozpocząć wyprzedzanie, muszę wiedzieć, czy wolno mi taki manewr wykonać, czy nie. Jeśli będę zastanawiał się 15 sekund, to mogę znaleźć się już kilometr dalej, w innej sytuacji drogowej.
Jeżeli widzę sygnalizator S-3, to muszę wiedzieć, czy wolno mi na skrzyżowaniu zawrócić, czy nie. Nad czym tu się zastanawiać? Stanę i będę myślał?
Podobnie, jeśli popełnię błąd, nie ustąpię komuś pierwszeństwa i wjadę mu w bok auta, to nie mogę powiedzieć: nie pan się nie przejmuje, zaraz wrócimy na poprzednie miejsca i teraz pan przejedzie pierwszy.
Skąd więc ten wielki wrzask i nagonka na WORD-y? To proste, odmóżdżone społeczeństwo nie chce i już nie potrafi się uczyć. Szuka sposobu, a więc kombinuje, jak tu wydobyć coś z bazy pytań. Zdający na Internecie tworzą spis tego, co zapamiętali. No, a niedawno dowiadujemy się, że część pytań ma być jednak jawna i powszechnie dostępna. Za chwilę wyciekną wszystkie. A niech tam, niech gawiedź ma i nie narzeka.
Teraz będą podejmowane próby wykucia na pamięć tysiąca odpowiedzi. Normalny człowiek doszedłby do wniosku, że zamiast tyle wkuwać, może lepiej i łatwiej po prostu to zrozumieć, ucząc się w klasyczny sposób. Osobnik o wypranym mózgu będzie jednak wkuwał, szukał w Internecie, kombinował. Bo myśleć już też nie potrafi.
I o to przecież chodzi. Teza została udowodniona.
Dyktator.