Jestem instruktorem nauki jazdy w jednym z OSK w okolicach Poznania i miałem okazję uczestniczyć w spotkaniu poświęconym idei powołania samorządu zawodowego instruktorów i egzaminatorów. Z uwagą wysłuchałem wszystkich wystąpień, a także przeczytałem wręczoną mi broszurkę pt. "Wysoka jakość. Najlepsi grają w jednej lidze". Zarówno te wystąpienia, jak i wypowiedzi zawarte w broszurce, zawierają wiele trafnych spostrzeżeń i słusznych postulatów.
Jest jednak coś, o czym na ogół nie mówi się publicznie, choć w prywatnych rozmowach wielu moich rozmówców ten problem zauważa.
Chciałbym postawić bardzo prowokacyjne, ale moim zdaniem ważne i niezbędne pytanie: "Czy w Polsce w ogóle da się poruszać po drogach zgodnie z obowiązującymi przepisami?"
Niektórzy być może oburzą się na takie postawienie sprawy. Ale nim wyrażą swoje oburzenie, radziłbym im wybranie się samochodem w dłuższą trasę. Z mocnym postanowieniem stosowania się do wszystkich przepisów, a szczególnie obowiązujących ograniczeń prędkości. Gwarantuję im, że zostaną przez innych użytkowników dróg otrąbieni, zwyzywani, zobaczą gesty w rodzaju kółek na czole, itp.
Od czasu do czasu mam okazję taką trasę odbyć. Prywatnym samochodem, nie L-ką. Jadę zwykle drogami krajowymi, czasem wojewódzkimi. Po tych drogach porusza się dużo TIR-ów. Zauważyłem jedną rzecz. Kierowcy tychże pojazdów nie mają w zwyczaju respektować jakichkolwiek ograniczeń prędkości, w tym także wynikających ze znaku D-42 "obszar zabudowany". Poruszają się zwykle z prawie stałą prędkością, mniej więcej 90-100 km/h. Nie są to sytuacje jednostkowe lecz prawie obowiązujący standard. Kolumny 40-tonowych pojazdów pędzące pomiędzy zabudowaniami z prędkością prawie 100 km/h!
Nie chcę oczywiście całej, ani nawet głównej winy przypisywać tej grupie kierowców. Być może do tego rodzaju zachowań skłaniają ich naciski ze strony ich szefów. Jest to jednak sytuacja głęboko patologiczna i nie do pomyślenia w innych, choćby sąsiednich państwach!
Dodam jeszcze, że nigdy nigdzie poza granicami Rzeczpospolitej Polskiej nie zdarzyło mi się być otrąbionym lub w inny sposób skarconym za jazdę zgodną z przepisami.
Niektórzy moi kursanci wręcz nie kryją się z przekonaniem, że w czasie kursu i egzaminu muszą starać się jechać przepisowo, ale potem to już można będzie o tym zapomnieć. Czyżby realia naszych dróg przyznawały rację takiemu stawianiu sprawy? W Polsce od jakiegoś czasu istnieje nie tylko społeczne przyzwolenie, ale nieraz wręcz kult szybkiej (tzn. grubo ponad dozwoloną prędkość) jazdy.
Zmierzenie się z tym, o czym napisałem powyżej, nie jest oczywiście głównym zadaniem powstającego samorządu instruktorów i egzaminatorów. Jest to bardziej zadaniem policji i innych organów państwa, jak np. Krajowa Rada Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego. Uważam jednak, że nie można udawać, że tego problemu nie ma. Ponieważ - pomijając już ogromne zagrożenie na drogach - prowadzi on i w dużej mierze już doprowadził do upadku autorytetu prawa, co w jakimś stopniu uderza też rykoszetem w branżę instruktorów i egzaminatorów.
Co należałoby z tym zrobić? Generalnie uważam, że byłoby wskazane zainicjowanie poważnej społecznej debaty poświęconej temu problemowi. Skoro nikt inny nie chce się na poważnie za tę sprawę zabrać, to może jakiś głos ze środowiska instruktorów i egzaminatorów mógłby przyczynić się do tego przyczynić.
Niewątpliwie powołanie samorządu sprawiłoby, że taki głos miałby szansę w ogóle stać się słyszalnym. Dla rządzących i dla społeczeństwa.
Dlatego - przy pewnych zastrzeżeniach i wątpliwościach - gorąco kibicuję tej inicjatywie.
Ryszard Śmigielski
(autorką fotografii jest Jolanta Michasiewicz)