Tragiczny wypadek, w którym na przejeździe kolejowym poniosła śmierć 18-letnia kursantka, a instruktor został bardzo ciężko ranny zbulwersował opinię publiczną, a zwłaszcza środowisko ludzi związanych ze szkoleniem kierowców. Ukazało się wiele uwag krytycznych, w których podkreślano w szczególności konieczność wymagania od instruktora odpowiedniej wiedzy i doświadczenia. Przy okazji dowiedzieliśmy się jak to szkolenie niekiedy wygląda “od kuchni”, a podane przykłady są szokujące. Z większością uwag trudno się nie zgodzić; świadczą one o potrzebie podniesienia na wyższy poziom szkolenia instruktorów i prowadzenia kontroli wykonywanej przez nich pracy.
Wydaje się, że wielu kandydatów na instruktorów nie zdaje sobie sprawy z tego, iż zawód nauczyciela jazdy pojazdem samochodowym jest zawodem szczególnym. Od właściwego jego pełnienia zależy nie tylko bezpośrednie bezpieczeństwo osoby podczas jazd szkoleniowych, ale także pośrednie - już podczas samodzielnego kierowania przez osobę wyszkoloną, czyli uprawnionego kierowcy.
Można też sądzić, że pewna część instruktorów nie uwzględnia faktu, że wchodząc do tego zawodu bierze na siebie olbrzymią odpowiedzialność z tym zawodem związaną. Oczywiście na drodze występują sytuacje o różnym stopniu niebezpieczeństwa, i te sytuacje podczas szkolenia powinny być “dawkowane” odpowiednio do uzyskiwanej przez kursanta sprawności zarówno w jego psychice (pozbywanie się stresu i właściwa ocena sytuacji na drodze), jak i opanowaniu pojazdu, czyli coraz sprawniejsze posługiwanie się nim.
Nie wdając się szczegółowo w przyczyny tego tragicznego wypadku (zapewne jeszcze długo nie będą wyjaśnione do końca, jeżeli w ogóle będzie to możliwe), można bez wątpliwości stwierdzić, że instruktor - wybierając do pierwszej jazdy trasę, na której występują przejazdy kolejowe, czyli najniebezpieczniejsze miejsca na drodze - wykazał się olbrzymią lekkomyślnością, brakiem wyobraźni i przewidywania, co świadczy o znacznym stopniu nieodpowiedzialności.
Instruktorowi nie wolno w najmniejszym stopniu stwarzać sytuacji zagrożenia życia lub zdrowia osoby, która przecież z pełnym zaufaniem zajmuje obok niego miejsce za kierownicą. W omawianym przypadku okazało się, że instruktor podjął wielkie ryzyko, które zakończyło się tak straszną tragedią. Odbywając początkowe lekcje, nie mówiąc już o tej pierwszej, instruktor powinien wręcz myśleć za szkoloną osobę - zwykle maksymalnie zestresowaną.
Sądzę, że instruktorzy są szkoleni w zakresie odpowiedzialnego postępowania w czasie nauczania, niedopuszczania do ryzyka i przewidywania rozwoju sytuacji, a jeżeli są szkoleni w stopniu niedostatecznym, to w tej konkretnej sytuacji wystarczyłoby nieco zdrowego rozsądku, aby do tego tragicznego zdarzenia nie doprowadzić. A tego też zabrakło. Należy oczekiwać, ze z tej fatalnej lekcji życia każdy z instruktorów wyciągnie wnioski dla siebie.
Zbigniew Drexler, ekspert z zakresu prawa o ruchu drogowym
źródło: PD@N