Głupie radosne pomysły ku zadowoleniu decydentów i miłośników dwóch pedałów
W Polsce w bardzo wielu dziedzinach mają głos decydujący ludzie, którzy kompletnie się na nich nie znają. Nie liczą się kompetencje, kwalifikacje, doświadczenie zawodowe, predyspozycje do wykonywania danej pracy, czy nawet talent. Liczą się układy, plecy, protekcje i znajomości. Liczy się siła przebicia (czytaj: umiejętność pyskowania, donoszenia i rozpychania się łokciami), cwaniactwo i spolegliwość wobec ważniejszych od siebie (czytaj: sztuka lizania komuś d….). Taka jest niestety prawda, a skutki tego widać na co dzień niemal w każdej sferze życia. Dyletanctwo, amatorszczyzna, bylejakość, nieudolność, niesolidność… Typowo polska partanina.
Trzeźwo i rozsądnie myślącemu człowiekowi wydawać by się mogło, że jeśli ktoś ma np. zarządzać fabryką czekolady, to powinien dobrze orientować się, jak tę czekoladę się produkuje, jakie do tego potrzebne są surowce, technologie, jakie są rynki zbytu i jakich produktów oczekują. Najlepiej ktoś, kto w tej branży pracuje już choćby kilka lat.
W tym kraju nie ma jednak rzeczy niemożliwych! Okazuje się, że szefem fabryki czekolady może zostać psycholog, politolog, geograf, hydraulik albo jeszcze inny „specjalista” od siedmiu boleści. To nic, że nie ma on zielonego pojęcia, jak się robi tę czekoladę. Za to jest zaufanym człowiekiem jakiegoś pana „X”, miernym, ale wiernym przydupasem, na którego wdzięczność i lojalność można liczyć. A że fabryka padnie po roku? Kto się tym przejmuje!
Podobnie jest w ruchu drogowym. To też jest jedna wielka partanina. To, co wymyślają niektórzy „specjaliści”, ma się tak do realiów, jak pięść do nosa. Decydentom często wydaje się, że jak już coś wymyślą i wprowadzą kolejny mądry przepis, to rozwiążą istniejący problem. No i będą mogli pochwalić się z wysokiej trybuny, ile to podjęli działań na rzecz bezpieczeństwa na drogach.
Zapominają niestety, że nawet najlepszy przepis jest guzik wart, jeśli nie można go wyegzekwować. Zapominają, że Polacy mają w sobie głęboko zakorzenioną tendencję od olewania wszelkich przepisów, za to są doskonałymi fachowcami w zakresie omijania prawa.
Przykładem może być tak modne od kilku lat promowanie rowerów w ruchu drogowym. Bo to takie ekologiczne, europejskie. No, a poza tym rowerzysta jest tym biednym „niechronionym” uczestnikiem ruchu, a więc należy go w jakiś sposób uprzywilejować.
Wymyśla się więc przepisy określające ściśle, kiedy to rowerzyści mogą jeździć po chodniku, a kiedy po jezdni, ustala się, że na pewnych drogach mogą jeździć nawet obok siebie, tworzy się śluzy dla rowerów, zezwala im się na wyprzedzanie jadącego „powoli” (ciekawe, co to znaczy?) pojazdu z prawej strony, przeciskanie się pomiędzy pojazdami, a nawet jazdę pod prąd itd. Czekam na kolejny komunikat głoszący, że rowerzystów nie dotyczy sygnalizacja świetlna i kontrola drogowa.
No i proszę, jaka wspaniała akcja na rzecz miłośników dwóch pedałów (bez podtekstów!). Ile to robimy dla cyklistów, jak słodko potrafimy się podlizywać gawiedzi. Jacy to jesteśmy europejscy, nowocześni… A pismaki to szybko podchwycą i jeszcze rozpropagują.
Decydenci zapominają jednak, że rowerzyści z reguły mają to wszystko głęboko w d... Jeżdżą, jak im się podoba i gdzie im się podoba. Jeżdżą po chodnikach i po jezdniach, nawet jeśli tuż obok mają wybudowaną za ciężkie pieniądze ścieżkę rowerową. Nagminnie ignorują sygnalizację świetlną, przejeżdżając na czerwonym. Nie mają najmniejszego zamiaru ustępować miejsca pieszym na chodniku, lecz śmigają pomiędzy staruszkami i dziećmi, nierzadko potrącając kogoś kolanem, barkiem lub kierownicą i rzucając opieszałym, czyli tym, którzy nie zeszli im z drogi, różne epitety. Potrafią tuż przed maską auta wjechać na przejście dla pieszych, bo przecież nie będą zsiadać z roweru i go przeprowadzać. Potrafią nagle skręcić tuż przed naszym samochodem, nawet nie oglądając się przedtem do tyłu. Ignorują wszelkie zakazy, jeżdżą po drogach ekspresowych, a nawet autostradach. Przeciskają się pomiędzy samochodami, zahaczając o lusterka lub karoserię. Tylko po to, abyśmy za chwilę znowu musieli ich wyprzedzać. Mogą swobodnie to wszystko robić, bo są przecież zupełnie anonimowi. Nie mają numerów rejestracyjnych, a za to dysponują o wiele większymi szansami ucieczki. Żeby było jeszcze bardziej idiotycznie, po zmroku nie używają zazwyczaj żadnego oświetlenia.
Nie chcę nikogo obrażać i uogólniać, ale spora część rowerzystów w Polsce zachowuje się na drodze jak chamy i kretyni. Wynika to zapewne o ogólnego poziomu kultury tego społeczeństwa. Spójrzmy prawdzie w oczy! Warto zagłębić się w statystyki, by zobaczyć, ile wypadków spowodowali rowerzyści. Zdarzają się także groźne potrącenia pieszych na chodnikach. Sam miałem okazję dopaść takiego draba, który jadąc po chodniku potrącił i przewrócił 86-letnią kobietę, a na odchodne bluznął w jej stronę rynsztokowymi zwrotami, zamierzając uciec. Na szczęście zaraz potem, mijając mnie, zachwiał się i sam wylądował na twardym podłożu…
Ten przynajmniej zapamięta, jakie powinny być zasady ruchu na chodniku i że czasem można trafić na silniejszego.
Zakłamane i nierzetelne media propagują zatrważające sensacyjne wieści, jak to brutalny kierowca potrącił biednego rowerzystę. Ojejej, jaka tragedia! Jaki niedobry ten kierowca! Niestety, pomijają milczeniem, że ów rowerzysta został potrącony na własne życzenie, bo wjechał tuż przed samochód. W Krakowie Policja podjęła zmasowaną akcję przeciwko rowerzystom jeżdżącym po chodnikach, po przejściach dla pieszych. I co? Zaraz podniosły się głosy, że to nagonka, czepianie się biednych młodych ludzi. Że policja nie ma co robić, a powinna ścigać groźnych bandytów. Obłuda, głupota i zakłamanie nie znają granic.
Jeśli ktoś chce zginąć albo nie dba o swoje życie, to jego sprawa. Chcesz się zabić, to się zabij. Nie wolno jednak zapominać, że dla kierowcy, który potrącił rowerzystę bez własnej winy, to też jest ciężkie przeżycie. To przesłuchania, ciąganie Bogu ducha winnego człowieka po prokuraturach, sądach. Zresztą na kompetencje i fachowość sądów w zakresie ruchu drogowego też nie zawsze można liczyć.
Nie wspominam już o braku możliwości wyegzekwowania od rowerzysty, który na przykład porysował nam samochód czy urwał lusterko, jakiegokolwiek odszkodowania. Rower nie ma polisy OC. Pozostaje zatem tylko sprawa z powództwa cywilnego. O ile w ogóle uda nam się go zatrzymać i ustalić sprawcę. Z reguły rowerzysta ucieka i śmieje się w kułak.
Pytałem policjantów, dlaczego nie reagują widząc np. rowerzystę przejeżdżającego przez skrzyżowanie lub przejście, mimo że na sygnalizatorze widnieje sygnał czerwony. Pewien policjant odpowiedział mi nieoficjalnie: „A co ja mu zrobię? Będę go gonił radiowozem? A on skręci na chodnik albo w jakąś bramę i już go nie ma! A może mam latać za nim pieszo?”
Kiedyś były modne tzw. karty rowerowe. Obecnie młodzież śmieje się z tego, bo rowerem jeździ każdy kto chce i nikt nie kontroluje żadnych uprawnień. Po ukończeniu 18 lat można jeździć rowerem po drogach publicznych, nie mając żadnej wiedzy o przepisach ruchu!
Zamiast zastanowić się, jak zdyscyplinować ruch rowerowy w Polsce, jak edukować młodzież i popularyzować zasady bezpiecznej jazdy rowerem, jak egzekwować skutecznie obowiązujące już przepisy, decydenci wymyślają nowe, jeszcze bardziej oderwane od realiów. Starają się jeszcze bardziej przypodobać cyklistom, bo przecież to też jest elektorat.
Żeby chociaż, wnosząc takie radosne pomysły, przedtem skonsultowali to z jakimś prawdziwymi fachowcami i praktykami. Nie z naczelnikiem, komendantem, ekspertem, profesorem, działaczem fundacji, ale ze zwykłymi policjantami z drogówki, którzy zajmują się ruchem drogowym na co dzień. Z kierowcami autobusów miejskich, którzy mają z tymi rowerzystami do czynienia na jezdni. Z pieszymi, którzy są potrącani na chodnikach…
Ale po co? My wiemy lepiej i uszczęśliwimy was na siłę. Dyletanctwo i partanina. Zakłamanie i obłuda. A skutki widzimy.
Dyktator.