Powitanie
Redaktor naczelny L-Instruktora poprosił mnie niedawno o pisanie felietonów na aktualne tematy dotyczące, rzecz jasna, szkolenia kierowców, egzaminowania i wszystkiego, co się z tym wiąże. Uprzedziłem lojalnie, że ja nie należę do tych układnych i koniunkturalnych redaktorków, którzy piszą tak, by podlizać się publice i iść w zgodzie z ogólnym nurtem społecznego europejskiego myślenia – cokolwiek ten banał miałby oznaczać. Piszę to, co myślę i nie zważam, czy się to komuś podoba, czy nie. Ostatecznie każdy ma prawo do swoich poglądów, o ile umie samodzielnie myśleć, a to dziś wcale nie takie częste zjawisko.
Najczęściej media starają się nam powiedzieć, jak mamy myśleć i co jest słuszne, a co nie. Dlatego właśnie nie czytam gazet, nie oglądam telewizji, bo zazwyczaj robi mi się wówczas niedobrze. Własnych artykułów też zresztą nie czytam, bo nie jestem narcyzem i mam ciekawsze zajęcia.
Pan redaktor naczelny nie zniechęcił się mimo to, więc przejrzałem sobie teksty na L-Instruktorze, a zwłaszcza komentarze. Specjalnie zdziwiony nie byłem, bo znam wspaniałe tradycje polskiej tolerancji i wiem, że jeśli ktoś myśli inaczej niż my, to natychmiast staje się naszym wrogiem. A już nie daj Boże, aby wytknął nam jakieś błędy czy wady.
Pisuję teksty m.in. do dużych portali internetowych i tam jak coś czytelnikom nie podoba się, to w komentarzach jadą równo po autorze, stosując jakże finezyjną i swojską argumentację: ty baranie, debilu, ty durniu, co za kretyn to napisał itd. Tak wygląda rzeczowa i kulturalna dyskusja, wymiana merytorycznych argumentów i siła przekonywania w polskim wydaniu.
Oczywiście spływa to po mnie jak po gęsi, bo dyskutować mogę tylko na pewnym poziomie, a wymagania mam dość wysokie. Wychodzę też z założenia, że tylko ktoś mi równy mógłby mnie obrazić.
Nie oznacza to jednak, że mam podpisywać się swoim nazwiskiem po to, by każdy mógł sobie nim wycierać… no, powiedzmy buzię. Tak dobrze nie ma!
Promować się nie muszę, mam swój dorobek, a każdy naczelny, z którym współpracuję wie doskonale, że nie ma prawa cenzurować moich tekstów.
Zgodziłem się pisać felietony do L-Instruktora, bo lubię drażnić czytelników i zmuszać ich do myślenia, a tak naprawdę to wciąż mam nadzieję, że wśród przekazywanej Wam ironii dostrzeżecie może to, o co naprawdę chodzi. No właśnie, o co? O prawdę, chociaż ona czasem bywa nieprzyjemna, a nawet bolesna. Zanim zaczniemy krytykować innych, warto czasem spojrzeć też na siebie.
Dodam od razu, że możecie, Szanowni Czytelnicy, pisać w swoich komentarzach co tylko chcecie. Uprzedzam, że nie będę prowadził polemik, odpowiadał, wdawał się w dyskusję ani przejmował tym, że mnie nie lubicie albo staracie się obrazić. Daremny wysiłek.
Możecie też oczywiście nie czytać tego, co piszę, nikt Was do tego nie zmusza.
Przekornie przybrałem pseudonim Dyktator, bo Polacy bardzo nie lubią jakiejkolwiek dyscypliny i porządku. Także na drogach, co świetnie widać po zachowaniach kierowców. A jeśli ktoś stara się trochę tego porządku zaprowadzić, to od razu nazywany jest dyktatorem.
Miłej lektury!
DYKTATOR.
Plac manewrowy czyli nawet małpę można tego nauczyć!
W różnych publikacjach, wypowiedziach i komentarzach wciąż słyszę biadolenie zdających (a raczej oblewających) egzaminy i instruktorów: „po co jest ten plac manewrowy?”. Przecież to takie trudne, a kursanci stresują się niepotrzebnie, biedactwa. Zamiast od razu dziarsko ruszyć „w miasto” i zaprezentować swoje talenty rajdowe, muszą przeprowadzać karkołomne ewolucje pomiędzy jakimiś liniami, tyczkami i jeszcze ruszać pod górkę. Straszne!
No, a na domiar złego na tym nieszczęsnym placu egzaminatorzy każą im wykonywać skomplikowane czynności przy silniku, a przecież oni nie są i nie będą mechanikami. I jeszcze włączać różne światła w samochodzie, a tych świateł jest tak dużo… Okropność!
Żeby jeszcze bardziej znęcać się nad biednym kandydatem na kierowcę, w dodatku wymagają, by zdawał egzamin na innym egzemplarzu samochodu, niż ten, na którym nieborak się uczył. Co z tego, że tej samej marki? Ale tamten był zielony, a ten w WORD-zie jest biały. I w dodatku sprzęgło inaczej działa…
To prawda, ci biedni przyszli mistrzowie kierownicy strasznie się stresują. Tak bardzo, że niedawno jeden z nich skopał samochód egzaminacyjny, wyrwał lusterko i rzucił nim w egzaminatora. A rok temu pewna młoda dama po przerwaniu egzaminu odmówiła opuszczenia pojazdu i chciała odjechać bez egzaminatora, w dodatku obsypując go stosownymi epitetami.
Co charakterystyczne, takie zachowania spotkały się ze zrozumieniem mediów („no tak, to wszystko przez te nerwy”), no i oczywiście z ogromnym aplauzem internautów („dobrze zrobił!”, „ale mu wygarnęła!”) . Chamstwo znajduje pełny poklask społeczeństwa!
Zacznijmy więc po kolei. Istotnie, po co kierowca musi umieć jechać po pasie ruchu? Przecież nic się takiego nie stanie, jak najedzie na jakąś linię, na co dzień wielu przejeżdża z pełną premedytacją po podwójnej ciągłej i też jest ok.
Dlaczego kierowca powinien umieć dojechać blisko przodem i tyłem do gumowego pachołka, ale w niego nie uderzyć? A cóż się takiego stanie jak uderzy? Potem, w prawdziwym ruchu najwyżej przytrze inne auto na parkingu albo połamie komuś zderzak.
Dlaczego kierowca powinien umieć ruszyć na wzniesieniu? Przecież na drodze najwyżej trochę się cofnie i walnie w stojący za nim samochód. Wielkie mi rzeczy! Albo zgaśnie mu silnik. No to co, niech inni czekają, aż uda mu się go w końcu ponownie zapalić.
Ludzie, przecież to jest elementarz! To są podstawy! Te zadania na placu manewrowym przewidziano właśnie po to, by sprawdzić, czy kandydat na kierowcę w ogóle panuje nad samochodem. A okazuje się, że wielu nie panuje.
Pamiętacie zdarzenie z WORD-u bodajże w Częstochowie? Jest film na YouTube, pokazujący jak zdająca egzamin niewiasta w pewnej chwili energicznie dodaje gazu, przebija ogrodzenie i wyjeżdża na ulicę. Dobrze, że kogoś nie zabiła! A egzaminator biegnie za samochodem. Ta pani zapewne, zamiast nacisnąć hamulec, wcisnęła do oporu gaz. Nic wielkiego, pomyliła pedały. W Warszawskim WORD-zie inna zdająca spadła wraz z samochodem z górki, zjeżdżając z niej bokiem. I te osoby zadały egzamin wewnętrzny??? Uzyskały zaświadczenie o ukończeniu kursu?
Instruktorzy znajdują różne sposoby, by ułatwić swoim biednym wychowankom pokonanie tego wstrętnego placu manewrowego. Szkolą więc następująco: jak zobaczysz w bocznej szybie przy słupku czwartą tyczkę, zacznij skręcać, jak piąta tyczka przejdzie koło lusterka, zacznij prostować koła. Jest to typowe odmóżdżanie ludzi. Nic dziwnego, że potem taki delikwent ma kłopoty z zaparkowaniem samochodu nawet w ogromnej luce pomiędzy pojazdami. No, ale tam nie ma już tyczek i pachołków. No i kiedy zacząć kręcić, kiedy prostować koła?
Każda osoba, która chce uzyskać prawo jazdy, powinna mieć podstawowe wyczucie gabarytów pojazdów. Bo jeśli go nie ma, to kiedyś skręcając wjedzie na chodnik albo przejedzie pieszym po nogach. Powinna też opanować podstawowe zasady manewrowania i wiedzieć, co się dzieje, jeśli skręca kierownicę w prawo, a co, jeśli w lewo. I to Wy, Szanowni Instruktorzy, powinniście szkoloną osobę tego nauczyć.
A teraz te strasznie skomplikowane czynności kontrolno-obsługowe. Wystarczy wskazać 4 elementy. Podkreślam: wskazać! Niczego nie trzeba mierzyć, odkręcać, wyjmować. Osoba przystępująca do egzaminu może się tego nauczyć choćby na pamięć, zwłaszcza, że jest szkolona z reguły na takim samym aucie. Wystarczy zapamiętać, że – przykładowo - ten płaski zbiorniczek z żółtą zakrętką to płyn hamulcowy, a ten jajowaty z niebieską to chłodzący itd. Przecież to są cztery miejsca, a nie czterdzieści! Myślę, że z powodzeniem nauczyłbym tego małpę.
Pozostało jeszcze wielce skomplikowane włączanie świateł (bo o sprawdzeniu sygnału dźwiękowego już nie wspominam). Jeśli ktoś potrafi opanować obsługę kuchenki mikrofalowej, swojej komórki czy pralki, to czy tak trudno mu nauczyć się włączania świateł w samochodzie? Kierowca powinien przecież doskonale wiedzieć, do czego są poszczególne światła, kiedy ich należy używać. To nie choinka, te światła są w pojeździe do czegoś potrzebne i mają oczywisty wpływ na bezpieczeństwo.
Zastanawiam się, o co tu naprawdę chodzi? Czy osoby starające się o prawo jazdy są na tak niskim poziomie intelektualnym? Czy może jakość szkolenia jest tak słaba, Szanowni Instruktorzy? A może jedno i drugie?
Prawa jazdy nie uzyskuje się na konkretny egzemplarz samochodu, lecz na daną kategorię pojazdów. 30 godzin jazd to jest przecież minimum. Jeśli ktoś nie opanował podstawowej techniki kierowania pojazdem, to niech szkoli się 60, 90, a nawet 120 godzin. Albo niech spojrzy prawdzie w oczy i powie sobie: ja się do tego nie nadaję. To byłoby rozsądniejsze, niż podchodzenie do egzaminu na siłę i oblewanie go kilkanaście razy.
Jeśli zaś ktoś myli pedały i nie potrafi opanować sytuacji, lecz rozwala płot albo po oblanym egzaminie demoluje samochód, to powinien trafić na badania psychiatryczne! Może taka osoba jest niezrównoważona i na drodze stworzy zagrożenie? To przecież bardzo prawdopodobne. Na drodze też jest mnóstwo stresujących sytuacji.
No, ale to nie w Polsce, nie można przecież szykanować ludzi. Tu każdy chce zdobyć „prawko” jak najszybciej, jak najtaniej, bez żadnego wysiłku, a najlepiej sposobem i na skróty. Szkoda, że nie można go kupić na Allegro, prawda? Przecież kumpel i koleżanka już mają i jeżdżą, to co, ja jestem gorszy? To te wredne WORD-y umyślnie oblewają, żeby zarobić kasę. Najłatwiej tak wytłumaczyć swoja własną słabość i nieudolność.
Media też chętnie litują się nad biednymi zdającymi, boleją, jakie to trudne są te egzaminy, jakie głupie wymogi, aby przypodobać się gawiedzi. A w tym wszystkim tkwi kompletny brak samokrytycyzmu i obłuda. No, a potem na drogach widać rezultaty.
Ja wiem, że system szkolenia i egzaminowania kierowców nie jest doskonały i wiele można by tu ulepszyć. Niech jednak ubiegający się o prawo jazdy nie robią z siebie biednych poszkodowanych, lecz realnie ocenią swoje walory, także umysłowe. A instruktorzy niech im w tym pomogą. To byłoby rzetelne i uczciwe.
Już widzę te Wasze miłe komentarze. W następnym felietonie, aby było sprawiedliwie, zajmę się egzaminatorami.
DYKTATOR.